Jak zaliczyłem egzamin certyfikacyjny ISTQB Foundation Level?
Nie będę ukrywał, że nigdy jakoś specjalnie nie pociągała mnie tematyka testowania oprogramowanie. Zawsze skupiałem się raczej na aspekcie stworzenia czegoś nowego, a testy traktowałem jako „przymusową konieczność” – coś, co trzeba zrobić, ale nigdy nikomu się nie chce. Choć dobrze skonfigurowane środowisko pracy z odpowiednio napisanymi testami automatycznymi pozwala programistom skupić się na całej kwintesencji kodowania oraz zdecydowanie podnosi komfort pracy, to tak naprawdę sam zawsze unikałem momentu, w którym to będę musiał usiąść nad testami jednostkowymi. Co więcej, odwlekałem ten moment do tego stopnia, że tak naprawdę z dobrodziejstw, jakie daje CI, korzystałem jedynie podczas pracy nad projektami w pełni komercyjnymi, gdzie za napisanie owych testów byli odpowiedzialni specjalnie do tego zatrudnieni testerzy.
Specjalnie też nie pałałem z zachwytu, kiedy całkiem przypadkowo zostałem zapisany na szkolenie z testowania oprogramowania kończące się uzyskaniem certyfikatu ISTQB na poziomie Foundation Level. Początkowo nawet chciałem się nawet z niego zrezygnować (choć i tak uczestnictwo w nim nie kosztowało mnie ani złotówki – pod warunkiem pozytywnego zakończenia szkolenia), ale po chwili namysłu stwierdziłem, że w sumie to nie zaszkodzi, jeśli czegoś nowego się nauczę. Nie będę tu jednak opisywał moich życiowych perypetii i problemów, ale chciałem się z Wami podzielić, tym jak w praktyce wygląda uzyskanie takiego certyfikatu oraz jaki zakres tematyczny omawiany jest na kursach, które przynajmniej w teorii mają przygotować jego uczestnika do uzyskania takiego oto dokumentu:
ISTQB, czyli International Software Testing Qualifications Board
Na początek trochę informacji praktycznych. Certyfikacja ISTQB w Polsce nadawana jest po pozytywnym zaliczeniu egzaminu certyfikacyjnego (zaliczenie pozytywne to wynik powyżej 60%), który organizowany jest przez Stowarzyszenie Jakości Systemów Informatycznych – SJSI. Organizacja ta tak samo, jak na przykład ISEB (odpowiednik Polskiego SJSI w Wielkiej Brytanii) posiada akredytację ISTQB. Oba certyfikat mają więc tę samą rangę i potwierdzają te same umiejętności.
Istnieją dwie ścieżki podejścia do egzaminu certyfikacyjnego ISTQB Foundation Level. Pierwsza z nich to ta, którą poszedłem ja, czyli zapisanie się na oficjalne szkolenie połączone z egzaminem certyfikacyjnym. Druga to po prostu wykupienie samego egzaminu. Warto tutaj podkreślić, że samo zaliczenie tego certyfikatu do specjalnie trudnych nie należy. Zdawalność podobno jest całkiem wysoka, a forma testu, czyli zamknięte pytania jednokrotnego wyboru zdecydowanie ułatwia osiągnięcie dobrego rezultatu. Podobno nawet zdarzają się przypadki, że osoby całkowicie „z ulicy” uzyskują minimalną liczbę punktów gwarantującą pozytywny wynik testu. Warto więc zdawać sobie sprawę z tego, że…
…otrzymanie certyfikatu ISTQB nie zrobi z nikogo zawodowego testera.
Jeśli więc jesteś całkowicie „zielony” lub „zielona” w tematyce testowania oprogramowania to moim skromnym zdaniem zdecydowanie lepszym pomysłem będzie przed przystąpieniem do certyfikacji zapisanie się na kurs przeznaczony dla osób początkujących i omawiający podstawowe zagadnienia z zakresu testowania oprogramowania. Być może przystępując od razu do certyfikatu na poziomie podstawowym uda Ci się go zdać, ale to nie spowoduje tego, że zakres Twojej wiedzy stanowczo wzrośnie.
Jak przygotowywałem się do zaliczenia egzaminu?
Na początku może zacznę od tego, że przed przystąpieniem do kursu przygotowującego do zaliczenia egzaminu ISTQB moja wiedza z zakresu testowania oprogramowania nie była „zerowa”. Podczas studiów informatycznych miałem bowiem „przyjemność” uczęszczać na kurs z zakresu testowania oprogramowania, którego poziom odpowiadał właśnie certyfikatowi ISTQB Foundation Level, a nawet nie wiem, czy trochę go nie przewyższał. W końcu było to 30h wykładów plus 30h ćwiczeń, co w sumie daje nakład 60h zajęć rozłożonych na 5 miesięcy. Kurs, który przynajmniej teoretycznie ma przygotować uczestnika do zaliczenia certyfikatu, zajął w moim przypadku 4 dni po 6h każdy, czyli w sumie 30h (wliczając dodatkowe 6h konsultacji). Oczywiście te wyliczenia to tylko teoria bowiem jak napisałem wcześniej, wszystko odbyło się w dosłownie jeden tydzień – czasu na przyswojenie wiedzy między poszczególnymi zajęciami więc nie było zbyt wiele, nie ma więc tego, co porównywać do 30h rozłożonych przykładowo przez 2 miesiące. Na szczęście sam termin egzaminu był nieco później, więc miałem trochę czasu na naukę – ale jak to zwykle bywa, podszedłem do sprawy „po studencku” i oczywiście zacząłem powtarzać materiał ledwie dwa dni przed. Jak widać, udało mi się zdać, więc nie było tak strasznie :)
Program kursu…
Tym długim i pewnie nieciekawym wstępem doszliśmy do tego, co tygryski lubią najbardziej, czyli tematyki poruszanych zagadnień. Zajęcia zaczęliśmy tradycyjnie od wprowadzenia, czyli omówienia odpowiedzenia sobie na pytanie: co to jest za certyfikat oraz jak wygląda egzamin. Następnie prowadzący skupił się na tematyce przedstawiającej „postawy testowania” tylko po to, aby po chwili przejść do kolejnego modułu, czyli testowaniu w cyklu życia. Kolejnymi poruszanymi elementami były statyczne techniki testowania, techniki projektowania testów, zarządzanie testowaniem, a na samym końcu testowanie wspierane narzędziami.
Jeśli chcielibyście przygotowywać się samodzielnie, to musicie koniecznie wiedzieć o opublikowanym na stronach SJSI sylabusie, który jest w sumie lekturą obowiązkową – niezależnie od tego, czy wybraliście kurs, czy też sam egzamin. Ja właśnie na podstawie tego sylabusa uczyłem się do egzaminu.
Nieocenioną pomocą jest również zbiór przykładowych pytań, jakie mogą pojawić się podczas oficjalnego testu. Przerobienie ich wszystkich jest również rzeczą obowiązkową, jeżeli oczywiście chcesz uzyskać pozytywny wynik. Warto w tym miejscu dodać, że duża część tych pytań pozbawiona jest czasami „sensu logicznego”, a odpowiedzi nie są jednoznaczne. Nie ma się jednak co załamywać, w oficjalnym arkuszu takich gaf już nie będzie.
Moim zdaniem rzetelne przerobienie przykładowych pytań oraz przeczytanie ze zrozumieniem sylabusa jest wystarczające do podejścia i zdobycia upragnionego certyfikatu.
Jak wygląda egzamin certyfikacyjny?
Jeszcze parę słów, na temat tego, jak wygląda egzamin certyfikacyjny. Warto tutaj dodać, że mamy dwie możliwości podejścia do testu. Umawiając się wcześniej na egzamin otwarty (przeprowadzany kilka razy w roku) lub w formie eksternistycznej – jak zdawałem ja. Egzamin eksternistyczny organizowany jest dla grupy biorącej udział we wcześniejszym oficjalnym szkoleniu. Do ustalonej lokalizacji przyjeżdża więc uprawniona osoba ze stowarzyszenia SJSI i przeprowadza egzamin. Po jego zakończeniu arkusze są zbierane, pakowane w bezpieczne koperty, a następnie po około tygodniu każdy z uczestników dowiaduję się za pośrednictwem skrzynki e-mail o uzyskanym procentowym wyniku wraz z podziałem na poszczególne moduły. Nie ma późniejszego wglądu do pytań egzaminacyjnych – są one tajne. Certyfikat w wersji polskiej oraz angielskiej (jeśli o taką zawnioskujemy) wysyłany jest na adres zamieszkania, który został wskazany w wypełnianym przed egzaminem formularzu.
Zalety i wady certyfikacji
Czy warto wydać niecałe 800 zł na zrobienie certyfikacji ISTQB Foundation Level? Przede wszystkim, jeżeli ktoś z was chciałby od razu „przeskoczyć” na wyższy poziom, bo akurat takiego certyfikatu wymaga klient, to musi wiedzieć, że nie da się tego zrobić. Aby przystąpić do egzaminu certyfikacyjnego, na poziomie zaawansowanym musimy mieć zaliczony poziom podstawowy. Nie ma, zmiłuj się. Chcąc czy nie chcąc, jeżeli chcecie zostać certyfikowanymi testerami, egzamin ten jest dla was obowiązkowy.
Czy są jednak jakieś zalety? Moim zdaniem możemy zaliczyć do nich poznanie branżowego słownictwa, praktycznych technik testowania oraz co najważniejsze dokument taki jest formalnym potwierdzeniem naszych kwalifikacji zawodowych, a to może zapewnić nam lepszy start na rynku pracy.
Są oczywiście wady. Po pierwsze kurs ten ma charakter czysto teoretyczny, przedstawia „jedyne słuszne podejście” do testowania, co niekoniecznie zawsze jest najlepsze. Opublikowany sylabus oraz przykładowe pytania mają sporo błędów, oraz nieścisłości (na szczęście takich przypadków nie ma już na samym egzaminie). Warto jeszcze nadmienić, że egzamin został silnie oparty o sylabus, oznacza to, że jeśli macie jakieś inne podejście do przetestowania danego aspektu oprogramowania niż było to opisane w sylabusie to nawet jeśli jest to poprawne, odpowiedź taka nie zostanie uznana.
Zapraszam również, do lektury mojego drugiego artykułu, tym razem na temat egzaminu certyfikacyjnego Oracle Certified Associate Java Programmer I.
Czy było warto?
Pewnie większość z Was interesuje to, czy warto, jest zaliczać taki egzamin. Na podstawie moich doświadczeń mogę odpowiedzieć na to pytanie tak: jeśli miałbym sam za to zapłacić to pewnie bym tego certyfikatu oraz kursu nie robił. Fajnie to wygląda na LinkedIn, fajnie to wygląda w CV, ale jak na razie w pracy zawodowej dokument ten nie był mi potrzebny. Kto jednak wie, może kiedyś w najmniej oczekiwanym momencie się przyda?
Moje podejście do certyfikatów jest więc takie: jeśli masz okazję go zrobić, to zrób, nigdy nie zaszkodzi, a nie zawsze musisz się przyznawać, że masz.
Gratuluję z udanym zaleceniem egzaminu. :)
Dzięki ;)
fajny ten blog :) ja swoje ISTQB zdałem w lipcu po ukończeniu kursu testera manualnego. Sam to sfinansowałem i nie ukrywam, że jego posiadanie trochę świeżakowi pomaga, przynajmniej w przebiciu się przez gąszcz chętnych na stanowisko juniora w jakiejś firmie. Dla testerów dobra rzecz.
Nie bardzo rozumiem „zajął w moim przypadku 4 dni po 6h każdy czyli w sumie 30h.”, to 6 * 4 = 24?
Hej, źle to napisałem. Dokładnie zajęcia odbywały się przez 4 dni po 6h, a pozostałe godziny czyli brakujące 6h to był czas przeznaczony na konsultacje. Sumarycznie 30h.
Czyli ile dni łącznie od pojęcia kursu do konca kursu ?
Kurs był przeznaczony na 5 dni (czyli cały tydzień), a po weekendzie mieliśmy egzamin certyfikacyjny. Zajęcia odbywały się – jeśli dobrze pamiętam, bo było to już jakiś czas temu – od poniedziałku do czwartku, a piątek to był czas na pytania, konsultacje (nie było przerabiane nic nowego).
Dzięki wielkie za odp. :)
Wydrukowałem sobie sylabus ISTQB aby wkuwać. trochę te słownictwo po angielsku nie łatwe, co to nie które.
Jak uważasz czy lepiej postudiować ten sylabus przed pójściem na kurs i egz.
Czy śmiało można już na kurs iść ?
Jestem prawie zielony w tym ( trochę się uczyłem programowania, anglika znam trochę )
Mam chęć zrobić ten certyfikat podstawowy i wyższy.
I nie ukrywam liczę że łatwiej mi będzie znaleść pracę jako tester.
Jako nowa praca.
No i niestety raczej jako tester manualny.
Może jakaś jeszcze podpowiedź
Z góry Wielkie dzięki
Na pewno warto poczytać sylabus przed pójściem na kurs, aby wiedzieć o co pytać prowadzącego. Czas podczas zajęć dość szybko ucieka, a warto maksymalnie wykorzystać to co tam będzie omawiane. Swoją drogą, pracuję właśnie nad serią materiałów edukacyjnych właśnie na bazie certyfikacji ISTQB FL, zapraszam za jakiś czas na bloga :)
Tylko, jak po tym wszystkim znaleźć pracę, kiedy nie ma się doświadczenia, a od juniora często wymaga się 1-2 lat doświadczenia? Być może już jakieś zaczątki automatyzacji testów i znajomość Javy by przekonały pracodawcę? Jako programista możesz jakieś napisać jakiś projekt, który i tak będzie kiepski, bo większość początkujących nie ogarnia wzorce, bo na bootcampach tego nie uczą. Tutaj macie pętle for i możecie aplikować na stanowisko 15k, i ludzie to kupują.
Bzdura że ktoś z ulicy może przyjść i go zdać. 26/40 pkt przy 4 odpowiedziach jest to trudne, oczywiście że można strzelać i jest szansa nawet na 40/40, ale kto chociaż spróbował przeczytać niektóre z próbnych pytań to wie że są bardzo skomplikowane i bez przynajmniej podstawowym pojęciu czym jest testowanie nie da się odpowiedzieć zgodnie z przekonaniem o swojej racji
Hej,
Szczerze powiedziawszy, to nie wiem co Ci odpisać na ten komentarz. Tutaj nie chodzi tylko o „strzelanie”, ale logiczne myślenie. Pozwala ono wyeliminować w każdym pytaniu po kilka błędnych odpowiedzi. Pytania wbrew temu, co piszesz, nie są trudne. Nawet w Twojej subiektywnej opinii można przeczytać, że wymagają podstawowej wiedzy z zakresu testowania. Sam podchodziłem do tego testu i zaliczyłem go za pierwszym razem. Zrobiła to zresztą cała grupa studentów, z którymi miałem okazję go pisać, a większość z nich z testowaniem oprogramowania nie miała nigdy nic wspólnego. Jeśli jakiś egzamin zdaje 100% osób, to raczej zaliczam go do kategorii „łatwych”.
Prawdopodobnie kolega zdawał go na „starym” teście i wtedy faktycznie łatwo go było zdać, bo zdawalność wynosiła 90%, po zmianach spadła drastycznie, do 60%. Dane zdawalności testów są oficjalnie podawane. Stąd wasze rozbieżne postrzeganie.
Prosto z ulicy poszedłem na kurs ISTQB, 3 dni od 8 do 16. po tygodniu egzamin. W moim odczuciu cholernie trudny, pytania skonstruowane tak by wprowadzić zamęt i wyprowadzić „w pole”. Udało się, zaliczyłem na 70%. Z 12 osobowej grupy zdało 5 osób. Najtrudniejszy egzamin do jakiego podchodziłem – mając na uwadze czas jaki miałem do nauki i początkowo zerową wiedzę.
W takim razie gratuluję pozytywnego wyniku! :)
Egzamin w ostatnim czasie mocno się zmienił. Zdawałem najnowszą wersję 4.0 gdzie sporo jest podejścia Agile i udało się zaliczyć ale sam egzamin miał sporo pytań praktycznych o długiej treści z tąd brakowało czasu na czytanie i skonstruowane w taki sposób aby łatwo pozostałych 3 opcji nie dało sie wyeliminować. Myśle że autorzy nie głupi jak widzieli zdawalnosc w roku 2018 to został zrobiony mocny update teraz i juz tak kolorowo nie jest
Hej TomasS,
Dzięki za update :) Myślę, że informacja będzie mocno przydatna dla czytelników, bowiem artykuł ma już trochę lat.
PS: Jak byś chciał coś więcej dodać, tak abym mógł zaktualizować materiał, to odezwij się na maila: lukasz.dudzinski@strefakodera.pl
Pozdrawiam,
Łukasz Dudziński, autor bloga StrefaKodera.pl